wtorek, 31 grudnia 2013

Księgowy o szczęściu

Ależ proszę szanownego pana, pan mnie nie zrozumiał. Ja jestem głęboko nieszczęśliwa, co nie oznacza, że jestem nieszczęśliwa powierzchownie. Przecież widzi pan uśmiech na mej twarzy, staranną fryzurę, dopasowany żakiet i  rajstopy bez oczka. Czy zauważa pan jakiś rozciągnięty sweter, połamane paznokcie czy ślady łez na policzkach? Otóż nie.

Niech pan mi nie przerywa. Wiem, że chce pan powiedzieć, że nie panu to oceniać, że powinnam iść do kogoś kto się na tym zna. Co prawda myślałam, że pan jest osobą znającą się na rzeczy, ale skoro jest pan tylko przypadkowym przechodniem to również się pan nada. Nawet bardziej.

Od czego mogłabym zacząć? Przepraszam bardzo ,dużo myśli kłębi się w mojej głowie. Zna pan to uczucie? Nie zna pan. Och, szkoda. Ale może to nawet lepiej, oceni pan mnie chłodno, nie będzie pan miał dla mnie współczucia skoro jesteśmy tak różni. Nie zrozumie pan mojego toku myślenia, nie będzie chciał mnie pan zaprosić na kolejną lampkę wina. Po co, skoro się nie rozumiemy? Ale niech pan słucha, słuchać pan na pewno potrafi.

Wie pan, dużo śpiewam. Nie, to nie mój zawód. Och, przepraszam, że się śmieję, ale zrozumiałby mnie pan, gdyby chociaż raz słyszał mój wokal. Nie umiem śpiewać, dobrze się pan domyśla. A mimo wszystko śpiewam. Często, głośno i bez żadnych oporów. Dlaczego? Bo to lubię. Powód banalny, ale jak myślę zrozumiały. Wiem, że może się pan powoli gubić w moim monologu, więc śpieszę z wyjaśnieniem. Często słyszę, że nie umiem śpiewać. Nic nadzwyczajnego, sama wiem o tym doskonale. Ale sprawia to, że czuję się nieszczęśliwa.

Ludzie nie rozumieją, że ktoś może robić coś bo to lubi. Domyślam się, że może to lekko ranić ich uszy, ale czy tak trudno prosić o odrobinę zrozumienia? Mówią mi, że mam wszystko. Głupia nie jestem, jak sam pan może zauważyć. Szkarada ze mnie żadna. Może gdybym była brzydka pozwalali by mi śpiewać ze współczucia? Szkoda tracić czasu na gdybanie, niestety jestem ładna. Posiadam dobry zawód, nieistotne jaki proszę pana, niech pan sobie nie zaprząta głowy szczegółami. Do szczęścia brakuje mi tylko tej małej umiejętności.

Uczyć się śpiewu, mówi pan? To byłaby dobra rada gdyby nie to, że próbowałam tego już dawno temu. Jestem beznadziejnym beztalenciem. Trudno, muszę z tym żyć. Śpiewać będę i tak, pomyślałam. Tylko, że ludzie pomyśleli inaczej. Tak, chyba to sprawia, że jestem nieszczęśliwa. Inni podcięli mi skrzydła. Wredni Ci ludzie, nie uważa pan?

Ma mnie pan za wariatkę? Nie pan pierwszy. Mam wszystko. Pan również to powiedział. Jak ja dobrze znam dźwięk tego zdania. Każda głoska, każdy akcent. A akcentuje pan szalenie poprawnie, to muszę przyznać.

Może się pan zdziwi, ale zazdroszczę z całego serca tym, którzy nie mają nic. Mogą oni zdobywać coraz to nowsze rzeczy, umiejętności, znajomości. Cieszą się, znają szczęście. A ja? Mam wszystko, więc logicznym rozwiązaniem tego równania jest wniosek, że nie muszę i nie mogę zdobywać niczego nowego. W moim życiu nie ma miejsca na szczęście. Chociaż skoro mam wszystko to powinnam mieć i je. Och, coś jest nie tak z tym równaniem, ale nic w tym dziwnego. Zawsze byłam nogą z matematyki.

Pan jest księgowym! Doskonale. No niech pan powie, czy to może być tylko przypadek? Skoro już pan tu siedzi, pije wino na mój koszt i słucha mojego smętnego wywodu, byłby pan tak miły i jeszcze, w ramach dobroci serca, rozwiązał to równanie? Myślę, że jest to kluczowe i niezbędne dla zrozumienia przyczyny mego żałosnego stanu ducha.

Przecież szczęście nie jest potrzebne do życia. To zdanie padło z pańskich ust. To nowa perspektywa, przyznam, nieco zaskakująca i dziwna.

Gdybym nie miała płuc czy wątroby spawa byłaby bardziej problematyczna. Ach, trafna uwaga. A tak szczęście… jego brak mi nie zagraża. Myślę, że nie czytał pan wiele książek czy wierszy o samobójstwach wrażliwych artystów, ale to przemilczmy.

Księgowy. No tak. Myślę, że łatwiej byłoby mi się dogadać z jakimś pisarzem czy aktorem, ale punkt widzenia księgowego też może być…przydatny.

Dziękuję panu za poświęcenie swojego cennego czasu. Ale musi pan przyznać, wino było znakomite. Półwytrawna Portada. Nie smakowało panu? Och, przykro mi bardzo z tego powodu.

Cóż, dziękuję raz jeszcze. I czego mogę panu życzyć? Skoro już ustaliliśmy, że szczęście jest zgoła przereklamowane, znaczy się, pan ustalił, to chyba najbezpieczniej będzie, jeśli pożyczę panu zdrowych płuc i wątroby.

Po co komu szczęście…ciekawe, ciekawe.


Żegnam pana.

środa, 11 grudnia 2013

Trochę cukru poproszę

Trochę mnie boli
Ta przerwana, złota linka

Trochę uwiera
Ten zrzucony balast

Trochę krwawi
Moje mniejsze o kilka istnień serduszko

Trochę rażą
Już nie tak swojskie oczy

Trochę irytuje
Ten wymuszony śmiech

Trochę poraża
Ta nieobecność kontroli

Trochę zasmuca
Dźwięk słowa „pasujesz”

Trochę niszczy
Smak jabłkowych babeczek





środa, 9 października 2013

Dawniej? Nie kojarzę

Milczały.
Nie mając nic do powiedzenia.
Milczały.
Wspominając dawne rozmowy.
Milczały.
Przerażone tym, że dłoń nie pasuje już do drugiej dłoni.
Milczały.
Bo to było lepsze, niż sztuczne słowa.
Milczały.
Przesyłały sobie nieśmiałe uśmiechy. Jakby były sobie obce. Jakby poznawały się na nowo.
Milczały.
Słowa nie chciały wyjść z głowy, nie chciały przecisnąć się do ust.
Milczały.
A wokół było tak głośno.
Przestały milczeć.
Zwróciły się do innych.
Straciły siebie na kilka chwil.
I kilka kolejnych.
Czas biegł szybko.
Biegł łapiąc je za ręce.
Biegły razem z nim.
Biegły razem. Lecz osobno.
Każda zanurzone we własnych myślach.
A w wielu z nich to ta druga grała główną rolę.
Zamykały oczy.
Za chwilę będzie jak dawnej.
Nie było.
Śmiech rozciągał wargi, ale gasł w oczach, kiedy spojrzały na siebie.
Odwracały wzrok.
Nie dzisiaj.
Może jutro.
Może jutro będzie jak dawniej.
Może w piątek, albo w poniedziałek.
Jak dawniej.
Może poniedziałek sprawi, że znowu spojrzą sobie w oczy bez pośpiechu, bez strachu przed zmianami.
Wtorek połączy ich ramiona w uścisku pełnym ulgi.
W środę szczerze się pokłócą. Tak normalnie, do bólu.
W czwartek się pogodzą ,bez przesadnej słodyczy.
Piątek przyniesie  szczery uśmiech, taki na który zwrócą uwagę.
W sobotę siądą przy herbacie i nażrą się jak słonie.
Niedziela. W niedzielę powiedzą: tęskniłam.
A może się rozstaną.
Tak jak rozstają się pasażerowie pociągu, którzy ucięli sobie krótką pogawędkę.
Miło było poznać.
Już więcej się nie zobaczymy.
Nie tak naprawdę.
Nie tak jak dawniej.


piątek, 2 sierpnia 2013

Gdy sensu brak

Proszę pana, ja do pana mówię po dobroci.
Ja nie krzyczę. Na razie.
Ja jestem spokojna.  Do czasu.
Ja mam do pana tylko jedną prośbę: niech się pan łaskawie odwali.
Odpuści, da spokój. I mnie i sobie.
Po co to panu? No po co, się pytam?
Czy pan nie widzi, że mi spuchła kostka? Że moja twarz zaraz wybuchnie irytacją? Że mnie to rozsadza od środka?
I błagam, niech pan nie pyta co takiego. Nie powiem. A chciałabym, niech pan uwierzy. Tylko cholera, nie wiem.
A pani co się tak gapi?
Ach, przepraszam, uniosłam się.
Niech pani w geście swej wspaniałomyślności spuści ze mnie swój natarczywy wzrok. Z góry dziękuję.
Aż się dziwię ile drzemię we mnie w tej chwili niewypowiedzianych wulgaryzmów, które w tej chwili najlepiej opisałyby stan mego zmęczonego umysłu i w sumie dopiero co obudzonego ducha.
Ależ niech się pani nie martwi, nie zamierzam wypowiadać ich w pani obecności. Przynajmniej na chwilę obecną.
Jednak swoją drogą to ciekawe o ile prościej jest jednym prostym gestem, słowem czy ich krótkim zbiorem wyrazić swój aktualny pogląd na swoje położenie względem tego brutalnego świata.
Weźmy na przykład sytuacje gdy ma pani po prostu dość. Wszystkiego. No już, niech pani nie ucieka wzrokiem. Każdy tak czasem ma, pani również.
Czy w takim momencie nie wydaje się pani prostsze, lub wręcz naturalniejsze siąść na podłodze, zakryć głowę rękoma i powiedzieć w jakże bezpardonowy sposób: „ja pieldolę”  na przykład, lub „kulwa mać” ,niż stanąć wyprostowanym i patrząc jakiemuś bliżej niezidentyfikowanemu obiektowi w twarz lub inną część ciała wygłosić podobny do  poniższego wywód: muszę pana/ panią/ obiekt z przykrością zawiadomić, że niestety ale me życie w chwili obecnej nie ma większego sensu, wszelkie okoliczności wydają się sprzeciwiać jakiejkolwiek próbie zmiany tego stanu przez moją skromną osobę( i nie tylko), gwiazdy na niebie mówią, że mój poziom irytacji właśnie przekroczył nie wiadomo przez kogo i na jakiej podstawie określoną normę, a ja sama mam  ochotę się po prostu oddać w ramiona tej słabszej odnogi mego charakteru, jednym słowem  się rozbeczeć.
No niech pani powie, czy nie łatwiej wyrazić swoje emocje przez wypowiedziane przez zaciśnięte szczęki, z językiem przyklejonym do podniebienie „pies w dolę”? Niech się pani nie wstydzi, ja nikomu nie powiem. Chyba.
I może pani mówić, że to mi minie. Ależ ja wiem. Kiedyś minie każdemu. Głównym tego powodem jest brak lekarstwa na nieśmiertelność. Jednak to chociaż trochę pocieszające.
Niech pani nie mówi że jestem po prostu zdenerwowana. Nie można się zdenerwować po prostu. Ostatnim słowem jakim bym opisała mój obecny stan jest „prosty”.
Zamilkła pani. Ach, że niby w moich ustach te słowa nie mają zbyt dużego sensu. Przepraszam, ale nie za bardzo rozumiem.
Ale z drugiej strony ja mało co rozumiem, więc mogę zwrócić pani honor.
Właściwie to jaki w tym moim monologu sens? A właśnie! Żaden.
Pan również zamilkł. I tylko pan wzdycha.
Może ja też zamilknę.
Zamilkłam. Nie przeszło.
A pan się nie odwalił.








wtorek, 11 czerwca 2013

Being a caterpillar

Czuję się jak motyl, któremu oderwano skrzydełka.

Kiedyś były za ciężkie żeby na nich latać, albo ktoś ciągle za nie ciągnął, darł, deptał, ale teraz ich nie ma. Chyba wcale i chyba ani trochę.

Leżą na podłodze, tuż przy mnie, a ja tylko tępo się im przyglądam.

Na moich plecach ciągle podrygują jakieś nędzne pozostałości. Dygotają przerażone i zziębnięte.

Może za wcześnie urosły? Może nie wytrzymały ciężaru mojego, moich problemów,  moich ambicji i marzeń.

Może ktoś już wcześniej je odrywał, kawałek po kawałku, a ja tego nie zauważyłam?

To źle. Czuję się bez nich naga. Zimno mi bo nie ukrywają moich  poranionych pleców. Teraz leżą na podłodze. Bezwładne i nieco już wyblakłe.

Mogę je zasuszyć, jak suszy się kwiaty na zimę. Mogę je włożyć do słownika. Pod literę M jak motyl. S jak skrzydła albo jak szczęście. W jak wolność. Nie. Nie, nie, nie. To nie to one znaczą. Nie tego są symbolem. C jak cierpienie. G jak gorycz. B jak bezsilność. O jak obojętność. Z jak zwyczajność czy jak zwątpienie.

Mogę je też przyszyć. Zrobię to krzywo, bo nikt nie umie dobrze szyć od tyłu, prawda? A już nigdy nikomu nie zaufam jeśli chodzi o moje skrzydła. Może ten ktoś tylko powie, że moje skrzydła znowu są na miejscu a tak naprawdę będą tam zwykłe kartki papieru. Białe i zwyczajne. Nie fantazyjne, kolorowe i jedyne jak Moje skrzydła. Nie, przyszyję je sama. Ale każdy będzie widzieć że odpadły bo będą przyszyte krzywo. Będę widzieć to ja, za każdym razem kiedy spojrzę w lustro stojąc do niego tyłem. Pewnie mnie już nie uniosą. Będą na to za słabe.

Albo…może je spalić? Zapomnieć, że kiedykolwiek istniały. Że kiedyś byłam inna, mniej podobna do wszystkich pozostałych.  I tak rany na plecach przypominają o bólu jakie zadało ich odejście. Może pozwolić ranom się zagoić. Ot tak. Bez walki. Bez rannych.

Nie. Nie, tak po prostu. Nie, tak ot tak. To słowo wypada z mojego gardła cichym charkotem i opada prosto na skrzydła. Nadaje im trochę czerwieni.

Chociaż ten jeden raz. Chociaż na chwilę. Chociaż na mgnienie oka i jedną tysięczną sekundy. Będę odważna. Odporna. Nie pójdę na łatwiznę. Ten raz.

Moje skrzydła odrosną. Ja sama je wyhoduje. Wyrosną nowe, inne. Bo teraz i ja jestem inna. Mocniejsze i cenniejsze. Wiem, będzie boleć. Jak jasna cholera, jak wszystkie upokorzenia, jak ból którego nie da się zapomnieć, jak wyrywanie zęba, jak złamane serce, jak suchość w gardle, jak policzki nasiąknięte łzami, jak stopy w za ciasnych butach, jak poparzona od słońca szyja, jak wyrwane włosy, jak ból fantomowy.

Będzie boleć długo. Będzie boleć strasznie. Na pewno bardziej, straszniej i dłużej niż gojące się rany. Ale skrzydła w końcu odrosną i zakryją krwawe ślady na plecach. Uniosą w dal, wysoko, gdzieś indziej.
A ja z góry pomacham tym, którzy te skrzydła wyrwali. Podziękuję. Nie będę mściwa.
Grzecznie się skłonie, skulę przed nimi. Oni pewnie będą patrzeć ze zdziwieniem, pogardą i strachem.

Tak, zrozumiem to bardzo dobrze. Ja też się bałam. Bałam się bólu, widoku skrzydeł na podłodze, tej zwyczajnej i tak innej ode mnie osoby jaką się stałam.

Ludzie często podziwiają motyle. Motyle? Nie, nie motyle. Podziwiają ich skrzydła, reszty się brzydzą. A już jak bardzo brzydzą się gąsienic.

Ja brzydzę się sobą. Obrzydliwą, kłamliwą, zwyczajną wśród wielu larwą.

Ale to już nie potrwa długo. Teraz klęczę na podłodze i starannie odrysowuję kredą kształt odpadłych skrzydeł. Wszystkie ich wzory, kolory. Po co? Żeby porównać z nimi nowe skrzydła. Powiedzieć na głos: Byłyście inne niż ja, niepasujące, brzydsze.  Owijam się w kokon. Zapadam w sen. To nic, ja to przetrzymam. Nic mi nie zrobią.

Jeszcze zobaczycie, wyfrunę z nowymi, pięknymi skrzydłami.
Jeszcze zobaczycie. Nie będę larwą. Będę akceptującym siebie, dzielnym i odważnym motylem.




sobota, 8 czerwca 2013

Późno już, nie śpiąc to piszę

Patrząc na zwłoki zabitego przed chwilą samca komara, podświetlane mdłym blaskiem ekranu laptopa, nachodzi mnie pewna refleksja.
Czym jest na przykład zwykły przypadek?
Czy przypadek zdecydował, że ten właśnie samiec komara wleciał przez uchylone okno do mojego pokoju?
Czy to przypadek sprawił, że zgasiłam światło zanim zdążył odnaleźć drogę powrotną do swojej komarzej wolności?
Czy przypadkiem nie zabiłam ojca całej rodziny?
Czy przypadkiem nie jestem już nieco śpiąca?
Przypadkiem chyba tak.

Boże, za moim laptopie leży martwy robal.

środa, 29 maja 2013

Co tu się dzieje?!

Nie jest normalnie, źle czy dobrze. Ani dziwnie, spokojnie ani burzliwie. Chyba coś wymyka mi się spod kontroli. Jeszcze niedokładnie wiem co, ale już mi się to nie podoba.


Zapomnij, choć nie masz o czym.

Nie angażuj się, choć właściwie nie było w co.
Nie rób sobie nadziei, nikt niczego nie obieca.
Pamiętaj o tym kim jesteś, i o tym kim być nie możesz i nie będziesz.
Uodpornij się na ból, chociaż nigdy go nie czułaś.
Nie zapamiętuj szczegółów, zemszczą się.
Nie przedkładaj niczego ponad  swoją rzeczywistość, bo w końcu nawet ona rzeczywista nie będzie.
Ignoruj, by w końcu stać się ignorowaną.
Poddaj się, zamiast walczyć na śmierć.
Skupiaj się na przepływie swojej krwi, zamiast się nią dzielić.
Nie marnuj, albo właśnie zmarnuj żeby nie zmarnować.
Nie przejmuj się, nie wtedy kiedy ktoś nie przejmuje się tobą.
Myśl o sobie.
Myśl pozytywnie.
W ogóle myśl.


Staraj się nie wybuchnąć śmiechem

wtorek, 7 maja 2013

Schronienie z kryształu


Siedzę w kryształowej  klatce.
I wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że wcale dobrze nie jest.
Drzwi są szeroko otwarte.
Mogę wyjść w każdej chwili ,ale nie chcę.
Bo na zewnątrz jest tak…sztucznie.
Sztuczne reakcje, sztuczna troska, nawet sztuczna prawda.
Sztuczne relacje.
Jakby moja kryształowa klatka czekała na kogoś opakowana w sztuczne, plastikowe pudełko.
A chciałabym żeby ktoś zawiesił ją na jakimś drzewie, na polanie, na świeżym powietrzu.
Żeby cokolwiek było naturalne.
Żeby gest, który ktoś wykonuję nie wzbudzał moich podejrzeń, nie musiał być poddawany testom autentyczności.
Bo w klatce jest trochę ciasno.
Ale wolę siedzieć tutaj z moją muzyką, moimi myślami, z garstką ludzi, za którymi tęsknię, niż siedzieć w nawet największym plastikowym pałacu z tą całą sztucznością. Z ludźmi, których znam od wielu, sztucznych lat, którzy gdyby mogli sprzedaliby mnie za kilka sztucznych, nieprawdziwych banknotów, ze sztuczną troską, ze sztuczną opieką, ze sztucznym światłem.
Klatka to moje schronienie.
Kryształ to filtr sztuczności.
A sztuczny świat niech sobie będzie.
Niech tańczy w sztucznych butach, niech śpiewa sztuczne piosenki i niech się sztucznie uśmiecha. Niech jedzą sztuczne obiady w swoich plastikowych posesjach, niech ronią sztuczne łzy.
Nikt im nie broni.
A ja siedzę sobie w mojej klatce. I wyjść nie zamierzam.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Kula już leci, tylko spokojnie


Kula leciała z zawrotną szybkością.
Ale to była jedna z tych chwil, kiedy świat zwalnia kilkunastokrotnie i czujesz się jakbyś był muchą, która może odlecieć w ostatniej chwili.
Widział ją, mógłby opowiedzieć o niej ze szczegółami.
Zdążyłby uciec. Ale po co?
Nienawidził bawić się w chowanego czy w berka.
Kochał spokój.
A teraz mógł bez żadnych przeszkód stać spokojnie w miejscu.
I czekać.
Kątem  oka zahaczył o lufę czarnego jak słoma pistoletu, ale po chwili znowu zaczął wpatrywać się w kulę.
Po co?
To pytanie dudniło o ściany jego czaszki.
Po co dzisiaj rano misternie układał papiery na swoim mahoniowym biurku?
Po co ubrał się w najlepszy garnitur?
Po co zaprzątał sobie tym głowę?
Po co badał rano ciśnienie?
Po co kupił kota?
Po co mu ta koszulka polo, którą dostał wczoraj?
Po co jeździł taksówką?
Po co kupował na święta diamentowe kolczyki swoim sekretarkom?
Po co chodził do biura w niedziele?
Po co mu w domu cztery telewizory?
I znowu popatrzył na kulę.
Była już całkiem blisko.
Czekał na jakieś katharsis , ale ostatnia myślą było to, czy pamiętał ,do choler ,nakarmić tego kota, którego nie wiadomo po co kupił.
I wtedy uderzyła.
Krew wyglądała jak rzeka, która zgubiła swoje brzegi.
Jęknął i opadł w dół.
A gdy tak leciał, przypomniał sobie, że nakarmił kota. Szprotami.
Z otępienia wyrwał go jakiś głos.
Nie dotarło do niego kto i co do niego mówi.
Podniósł oczy i nagle wszystko do niego powróciło.
Wszystko .
Tym razem usłyszał już słowa, które leciały na lekkich skrzydłach w jego kierunku:
-Dziękuję tato. Fajny pistolet. A ty jesteś fajnym Indianinem.
Jego pięcioletni syn położył na podłodze czarny pistolet na kulki, po czym podszedł do niego i przyjrzał mu się uważnie.
-O, trafiłem Cię w palec. Poproszę mamę o plaster.
Wybiegł z pokoju.
Po co?
Po co mu ten spokój?
Jest spokojny. Leżąc na podłodze w salonie swojej byłej żony, z pióropuszem na głowię, udając, że nie żyję.
Tak, jest spokojny.
I po co?
Spokój pożarł jego życie.
Teraz on pożre spokój.
I wybiegł z pokoju za synem, chwytając pistolet z podłogi. Zaczął wydawać okrzyki bojowe godne prawdziwego indiańskiego wodza.
I dlaczego nie lubił bawić się w berka?



sobota, 27 kwietnia 2013

Tumplump graficznie...chyba

Co tu dużo mówić... Tumpalumpy są mi bliskie, choć ja je tylko wymyśliłam. Lubię je, nawet bardzo.
Wiem, to dziwne :D
Wiem, również że Tumpalumpy nie są normalne, normalnie więc też nie mogą wyglądać.

To co zobaczycie też nie jest normalne.

Najpierw Tumpalumpa narysowałam. Tak, ja i mój plastyczny talent.


Później zrobiłam coś co miało być kolażem graficznym, nie wiem czy nim jest :D
Tak, wycwaniłam się i dodałam podpis :D 




Tak, to zdecydowanie nie jest normalne :P Ale mnie to bawi :D

środa, 24 kwietnia 2013

Tumpalumpy


Tumpalumpy to istoty,
Które po świecie tym,
Lub nie tym jeszcze,
Tuptały bardzo dawno.
Och, dawno, wierzcie.

Jak wyglądały?
Niełatwe pytanie.
Trochę miały z łosia, ze słonia,
Może i z zająca czy myszy.
Można też dołożyć i żyrafę i konia.

Czy  były wielkie czy małe,
Nie wiem.
Wiem, że były piękne.
Kolorów wszystkich świata tęczy.

Co się z nimi stało, zapytasz?
A oto historia ciekawa.
Niewielu ją zna,
Oj niewielu,
A jak już ktoś zna,
To skąd wiesz,
Czy prawdziwa?

Tumpalumpy mieszkały w chmurach,
Nie przeszkadzając nikomu,
No, może tupały trochę kopytami.
Ale to przecież nic wielkiego wcale.

 Dlaczego więc ich już nie ma, zapytasz.
Och, drogi szkrabie,
A oto smutna historia.
A jednak, z morałem.

Tupały Tumpalumpy,
Dreptały, śpiewały,
Jadły same słodkości,
Pisały wiersze trąbami,
Grały na wiolonczelach
Z wiatrów uszytych.
Nie chrapały wcale,
Chmur nie niszczyły.
Bo, to trzeba powiedzieć,
Szalenie mądre były.

I pewnego dnia,
Gdy tak grały, pisały,
Zjawił się ktoś dziwny,
Ktoś całkiem  nieznany.

On ani trąby nie miał,
Ani kopyt.
Kolorów na jego ciele  było tyle
Ile na jednym z ich rogów. Mało.
Dziwna istota,
Ogólnie rzecz biorąc całą.

Lecz Tumpalumpy,
Uprzejme istoty z natury,
Nie wyśmiewały się z niego
Chciały mu wręcz pomóc.
Obalając wszelkiej
Trudnej filozofii mury.

 Wręczyły mu pióro i kartkę papieru,
Aby napisał cokolwiek,
Ubarwił się trochę.

Lecz ten,
Jakiś dziwny,
Spojrzał na Tumpalumpy spod łba,
I zaczął, rzucając pióro w chmury,
Okrążać je dookoła.

Gdy je obejrzał,
Zazdrośc niemała
Chwyciła jego móżdżek
Niestety, dość mały.

Zaczął się śmiać szyderczo,
Kolory wyszydzać,
Na trąby i rogi narzekać.

Tumpalumpy na to,
Zdziwione jak nigdy.
Każdy bowiem, wiadomo na co dzień,
Jest  z najinniejszych inny.

Po co wyszydzać,
Śmiać się, narzekać?
Przecież to nic jest złego.
Tak je Pan Bóg stworzył.

Powiedziały to jemu,
Na co on zgnębiony,
Wykrzyknął do nich,
Że są dziwaki, potwory.

Tumpalumpy wiedziały,
Przecież każdy dziwny.
Lecz on, tak był wściekły,
Na tę piękną dziwność,
Że począł je strącać z chmur,
Po kolei.

Po co?
Dlaczego?
Odpowiedź nieznana.
Lecz kim był ten ktoś, powiesz.
To już jest proste.
Człowiek.

Co się stało z Tumpalumpami?
Niektóre,
Do chmur tak bardzo przyzwyczajone,
Spadłszy na ziemie,
Pomarły, bo kolory straciły
Od stania na głowie,
Próby przekręcenia świata na swoje.

Inne, nie spadły.
Zgubiły się w atmosferze ciężkiej.
Do dziś  tam fruwają,
Meteoryty piękne.

Ostatnie zaś
Nie zginęły wcale.
Ubrały nogi, ręce,
Zgubiły trąby.
Straciły też chwałę.

Co z nimi teraz?
Och kochany malcu,
Widzisz ich właśnie.
Jednego przynajmniej.

Tumpalumpy to wszyscy marzyciele świata.
Poeci. Pisarze,
A także malarze.

Żyją do teraz.
I ja nim jestem.
Choć pozbawiona rogów wyobraźni,
Kolorów radości,
Czy weny kopytek.

Mam teraz głowę,
Dłonie,
Stopy,
I robaczkowy wyrostek.
Choć uwierz,
Nie jest on wcale potrzebny,
Do tworzenia piosnek.

Tumpalumpy żyją,
Nieraz wytykane,
Za to, co kiedyś
Pięknem było zwane.

Jaki jest morał
Wcześniej obiecany?
Nie zazdrość szkrabie.
Nie podcinaj skrzydeł.

Nie szydź.
Nie wytykaj.
Nie bądź jak
Człowiek tamten.

Po co, zapytaj.
Bo może kiedyś,
Może i za czas długi,
Bajki będą opowiadać
O poetach, pisarzach.

Dlaczego?
Dlatego,
Że inność jest tępiona.
Jak Tumpalump,
Powoli z nieba strącona.

I możesz czytać,
O wyobraźni,
Marzeniach.
Lecz jeśli ich nie masz
Proszę,
Innym nie odbieraj.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Lubię wombaty...

"Bajka o Panu wombacie" bez ładu i składu, z dziwnym humorem

Pan Wombat szukał miłości, bo zatęsknił za czymś.
Nie znalazł.
Pan Wombat się nie poddawał. Szukał bez ustanku.
Nie znalazł.
Chciał znaleźć na siłę Panią Wombatową.
Nie znalazł.
Jedna za gruba, druga za chuda, z trzecią nie umiał rozmawiać.
Więc nie znalazł.
Zdenerwował się więc Pan Wombat, że znaleźć nie umie.
Jednak nie przestał.
Szukał. Tyle że dyskretnie.
Nie znalazł również.
Poczuł, że wprawia go to wręcz w oburzenie.
Zaprzestał.
Jednak tylko przy innych wombatach.
Bo choć kiwał łebkiem posłusznie gdy radziły:
-Po co Ci to, Panie Wombacie? To tylko kłopot, ból, nieporozumienie.
To on chciał jednak sprawdzić. Na własnym futerku.
I w końcu zoczył pewną Pannę Wombatówne.
Zdziwił się niezmiernie bo była smukła i nosek miała szalenie gładki.
Śmiała się uroczo pokazując siekacze.
Więc ani myśląc Pan Wombat porwał ją w objęcia,
przyrzekał miłość, wierność i uczciwość.
Ona- nie głupia, trzeba jej to przyznać- poczęła to samo przysięgać,
pytając jednak wpierw o hipotekę jego nory podziemnej.
I zanim się obejrzeli, już się pokochali.
Pan Wombat wielce szczęśliwy. Znalazł swoją miłość.
Ona nie mniej zadowolona. Z nieco innych powodów.
A lata mijały w ich niemałej norze.
Teraz dopiero Pan Wombat się spostrzegł,
leżąc na kanapie, którą nie on wybierał,
skubiąc dietetyczną korę, o linię wciąż dbając,
spoglądając nieco to przymglonym wzrokiem na telewizor modny,
nie włączany często z powodu kurzu ogromów,
że owa Panna Wombatówna była Borsuczycą.
Tak się skończyły miłości poszukiwania.
Sam Pan Wombat zaś, uwierzył w przeznaczenie.





niedziela, 21 kwietnia 2013

Nie mogę


Nie mogę mówić, że nikt mnie nie kocha. Bo przecież tak nie jest. Nie jest, prawda?

Nie mogę mówić, że mnie nie widzą. Bo kiedy krzyczą, nie krzyczą w powietrze.

Nie mogę myśleć, że nie nikt mnie nie słyszy. Bo każdy słyszy tę słowa, które chce usłyszeć.

Nie mogę powiedzieć, że jestem samotna. W pokoju jest tyle ludzi.

Nie mogę szeptać, że jestem niechciana. Mojej pomocy chcą wszyscy.

Nie mogę krzyknąć, że nie mam nic. Nie wszystko przecież doceniam.

Nie mogę mówić, że jestem głupia. Nie chcę obrażać Boga.

Nie mogę mówić, że to ich wina. Nie wiem o co obwiniać.

Nie mogę myśleć, że się nikt się nie troszczy. O siebie umieją, o mnie więc nie?

Nie mogę powiedzieć, że ktoś jest zły. Sama nie jestem lepsza.

Nie mogę szeptać, że coś mnie boli. Nie potrzebuję lekarza, do którego mnie zaprowadzą.

Nie mogę krzyknąć, że coś jest nie tak. Wszyscy zatkają uszy.

Nie mogę. Nie mogę…może w tym rzecz?

sobota, 13 kwietnia 2013

Burza!

Kilka minut temu spadł pierwszy wiosenny deszcz i pierwszy raz w roku 2013 zagrzmiało!
A to oznacza wiosenna burzę, moje ukochane zjawisko, bo ono z kolei oznacza, że wiosna zaczęła się na dobre :D
Zaraz siądę sobie na moim "tarasie", który w rzeczywistości jest dachem jakiegoś sklepu i będę obserwować...

Jej jak ja uwielbiam burzę i zapach deszczu.

Ach...


Zobaczyć jak wszystkie latarnie uliczne zapalają się jednocześnie.
Obudzić się w słoneczny poranek.
Ocknąć się przykryta miękkim kocem, choć wcale pod nim nie zasypiałaś.
Patrzeć na ładny budzik, który nie irytuje bo nie dzwoni, a nie dzwoni bo nie ma baterii.
Z samego rana poczuć zapach pieczonego sernika.
Czuć w ustach smak nutelli, którą zaraz wykorzystasz do zrobienia lodów na patyku.
Widzieć jak kilka pączków na Kasztanie, który widzisz z okna, zaczęło rozkwitać.
Zastanawiać się co zjesz na śniadanie i nie musieć się wcale śpieszyć.
Uświadomić sobie, że ukryte pudło ze słodyczami jeszcze nie zostało opróżnione.
Nie zaprzątać sobie głowy niczym nieprzyjemnym.
Jest sobota. Jeszcze 37 godzin i 36 minut tej przyjemnej beztroski.

środa, 10 kwietnia 2013

No one ever said it would be this hard


Chciałabym siąść pod jakimś drzewem ,na jakieś polance i się zestarzeć . Bez żadnej większej filozofii.
Dorosnąć. Zestarzeć. Zamknąć oczy. Wrosnąć w mech.
Położyć się na czyimś pomocnym ramieniu i spać dopóki się nie wyśpię.
Nie musieć otwierać oczu zmęczonych od płaczu.
Móc tańczyć na bosaka nie przejmując się, że ktoś będzie mnie oceniał.
Siedzieć w białej, letniej sukience i czuć kosmyki trawy łaskoczące w stopy.
Śpiewać na całe gardło, nucić cicho, gwizdać razem z jaskółkami.
Nie musieć patrzeć na cierpienie.
Nie musieć powstrzymywać krzyku bezradności.
Móc wypowiedzieć wszystkie słowa jakie kiedykolwiek chciałam powiedzieć.
Czuć ciszę. Słyszeć ciszę.
Zatęsknić.
Rozpuścić włosy i powoli wstać.
I znowu usiąść i się rozmarzyć.
Nie żałować.


niedziela, 31 marca 2013

Dziwne, dziwne

Jeśli ktokolwiek ma w ten oto Wielki Poniedziałek zły humor, to niech posłucha tej piosenki. Uwierzcie nic tak nie wywołuje uśmiechu jeśli w perspektywie świta niezbyt odległy powrót do szkoły.
Pana Piotra Bukartyka również poznałam dzięki mojemu tacie, dziękuję tato z tego miejsca.

"Sznurek" dla wszystkich niebieskich gąsienic(zawsze podejrzewałam że w tej fajce nie był tylko tytoń) i nie tylko :D

Potwory spod łóżka

"Wiersz" bez żadnego ładu i składu, bez rymów i bez żadnych zasad. Taki wypocieniec. Ale myślę, że każdy miał swojego osobistego potwora spod łóżka i też że nie jeden wciąż go trzyma w zakurzonej szufladzcę na gdzieś na dnie podświadomości...Przynajmniej ja, bo zawsze śpię opatulona kołdrą od stóp do głów oczekując ataku :D

Potwory spod łózka dawno zniknęły,
Teraz wlazły na sufit.
Wiem, bo gdy z koszmaru nocnego się budzę,
patrzę w tak dziwne ślepia,
że ja swoje przerażona zamykam.
Powoli zapominam,
lecz strach nie uczyni mi tego zaszczytu.
Dopóki w sen głęboki nie zapadnę,
 nie opuści mnie ani na moment.
A gdy budzę się po chwili,
jasność wpada przez okno.
Potworów już nie ma,
boją się światła.
Teraz siedzą za szafą.
I nie wypłoszy ich z stamtąd odkurzacz, szczotka, śpiewanie.
Bo choć wlazły za szafę, taka jest prawda,
to siedzą również w mej głowię.

sobota, 30 marca 2013

"Usiadł czarny kruk na dachach Petersburga. Niech to wszystko szlag"


Cóż, siedzę sobie w łóżeczku i tracę tak długo oczekiwany czas wolny od szkoły, sprzątania, kłótni, szczęku naczyń.
Ale biorąc pod uwagę, że od kompletnego załamania nad śniegiem w przedostatni dzień marca powstrzymuje mnie tylko  gorąca herbatka i ukryte zapasy żelków, czas mogę tracić prawie bez poczucia winy.
A bardzo chciałabym się podzielić przepiękną, nastrojową i wpadającą w ucho piosnką.
„Petersburg” usłyszałam jadąc samochodem w wakacje tego roku. Otóż mój tatuś ,nie mogąc doczekać się aż ja czy moja siostra wpadniemy na ten genialny pomysł, kupił sobie mocno reklamowaną w radiowej „Trójcę” płytę pana Artura Andrusa „Myśliwiecka”. Choć okazała się ona prezentem bardziej dla mnie niż dla niego, sam przyznał że był to zakup trafiony.
Bo piosenki Andrusa  są tylko melodyjne, zabawne ale przede wszystkim jedna z nich nosi nazwę „Petersburg”.

A Sankt Petersburg to miasto przeze mnie ukochane całym serduchem. Że miejsce brzydkie to nie jest dam na dowód takie tam zdjęcie takiego niepozornego Pałacu Zimowego i komnat Romanowów. A co mi tam.


Ale wracając do piosenki…tekst jest moim zdaniem idealny na takie jakże piękne zimowe ,kwietniowe prawie że wieczory, bo jest świetna do wyciszenia albo wręcz przeciwnie podburzenia wszystkich swoich emocji.
Nie wiem czy jest sens dalej rozpływać się nad piosenką, skora sama świetnie się broni? Chyba nie. Po prostu, warto posłuchać.
I jeszcze tak na ostatek: Pogodo, „to twoja wina, że mnie jutro znajda z przestrzelonym łbem”! Oraz wesołych świąt J

piątek, 29 marca 2013

"Niebo dziś w żałobie zanosi się płaczem. Niegościnny świat w mroku pogrążył się"

Nie mam nawet siły pisać.
Pogoda postanowiła wpędzić mnie do grobu i sypnęła śniegiem. A co tam!
Do tego mam postanowienie żeby nie jeść dzisiaj słodyczy, w czasie kiedy trwa wylizywanie misek, skubanie spodów świątecznych ciast a zapach polewy na mazurka wypala mi nozdrza :'(
Ogólnie jest mi nieco smutno.
Jeszcze postanowiłam dobić się moją ukochaną piosenką z "Rogatego Rancza", która choć jest przepiękna to działa na mnie dość przygnębiająco

Oto ta właśnie piosenka. Co prawda nie leje, a wali śniegiem ale nadal "Niepomyślny czas zdaje się nie mieć końca".


czwartek, 28 marca 2013

W Karinie Czarów przecież zawsze było ciepło...

Pogoda mnie dobija. Pod każdym względem. Wolałabym śnieg, breje, deszcz, tylko nie to okropne zimno. Już nawet nie pamiętam jak wygląda wiosna. Ja jestem dzieckiem lata, ja nie nadaję się do takich warunków!
Przestaję myśleć o czymkolwiek kiedy jestem na zewnątrz bo wszystkie moje myśli zbierają się aby wyklinać ten lodowaty wiatr i niską temperaturę.
Jednym słowem zamarzam. Zamarza też mój mózg.
A jak w takiej temperaturze mają przetrwać króliki z zegarami? Nie dziwię się, że żaden do tej pory  nie pokazał...
A to coś wymyślonego w kilka sekund, czekając na koleżankę, próbując jakoś wytrzymać, nie zamarznąć, albo nie uciec do ciepłego domciu.


Jest tak zimno, że przestaję myśleć jak wyglądam przebiegając przez ulicę z pełnym plecakiem.
Jest tak zimno, że nie obchodzi mnie czy ktoś spod grubej wełnianej czapki zobaczy chociaż skrawek mojej twarzy, tylko naciągam ją na brwi.
Wiatr wdziera się w każdą, nawet najmniejszą szczelinę, sprawiając że czuję jak moje ciało pokrywa gęsia skórka.
Jest tak zimno, że dystans kilkunastu metrów wydaje się maratonem dla moich stóp.
Jest tak zimno, że kilka ostatnich schodów do moich drzwi pokonuje w tępię o jakim nigdy bym siebie nie podejrzewała.
Otwieram drzwi, choć moje zgrabiałe od zimna palce nie potrafią poradzić sobie z kluczem.
Ale ciepło nie ogarnia mnie od razu.
Mieszkania jest puste. Jeszcze nikt nie wrócił do domu. Wszyscy jeszcze marzną w tej okropnej, szarej i lodowatej krainie.
Choć w kuchni czeka na mnie i na odgrzanie pyszny obiad, nie mam w sobie wystarczająco siły woli, żeby zdjąć rękawiczki.
Powieszenie płaszcza w szafie wydaje się być zadaniem nie do wykonania.
Ale w końcu wykonuję jeden ruch. Pociągam za jedną klamkę. Przekraczam jeden próg.
 Wchodzę do mojego, jasnego i przytulnego pokoju.
Po otuleniu się miękkim kocem wiem że zimno już mnie nie dopadnie. W każdym razie dopóki nie będę musiała wrócić do tej ohydnej, zimnej krainy jaką jest teraz każda ulica.


niedziela, 24 marca 2013

"Wszyscy mamy tutaj bzika"


Kim jestem? Sama nie wiem.
Jestem jak Alicja, która szuka odpowiedzi na to pytanie w Krainie Czarów. Tyle, że ja poszukuje również mojej Krainy.
Jestem bardziej podobna do Alicji niż kiedykolwiek mogłam przypuszczać: „Ja... ja naprawdę w tej chwili nie bardzo wiem, kim jestem, proszę pana. Mogłabym powiedzieć, kim byłam dziś rano, ale od tego czasu musiałam się już zmienić wiele razy.”
Ja też kiedyś mogłam powiedzieć kim jestem.  Ale zgaduję, że coś się zmieniło bo teraz po prostu nie potrafię.
Też jestem dziewczyną, podobnie jak Alicja. Też jestem trochę inna. Mi też przyjemność sprawiają trochę inne rzeczy niż wszystkim innym.
Też lubię łazić po drzewach, choć w moim wieku już podobno nie wypada i też nie lubię nudnych bajek.
Zgubiłam się w tym moim światku i jak na razie żaden biały ogonek z zegarkiem w ręku nie wychyla się, żeby mi pokazać jakąś inną drogę.
Cóż więcej?  Jestem dziwna, szalona, porąbana? Nie wiem czy zasłużyłam sobie na takie określenia…
Ale wychodzę z założenia e wszyscy mamy w sobie coś z wariata. Jak mówi Kot:
- Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami - rzekła Alicja.
- O, na to nie ma już rady - odparł Kot. - Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja mam bzika, ty masz bzika.
- Skąd może pan wiedzieć, że ja mam bzika? - zapytała Alicja.
- Musisz mieć. Inaczej nie przyszłabyś tutaj.
Więc jeśli ktoś tutaj przyjdzie i przeczyta, znaczy to jedno: również ma bzika.