Pogoda mnie dobija. Pod każdym względem. Wolałabym śnieg, breje, deszcz, tylko nie to okropne zimno. Już nawet nie pamiętam jak wygląda wiosna. Ja jestem dzieckiem lata, ja nie nadaję się do takich warunków!
Przestaję myśleć o czymkolwiek kiedy jestem na zewnątrz bo wszystkie moje myśli zbierają się aby wyklinać ten lodowaty wiatr i niską temperaturę.
Jednym słowem zamarzam. Zamarza też mój mózg.
A jak w takiej temperaturze mają przetrwać króliki z zegarami? Nie dziwię się, że żaden do tej pory nie pokazał...
A to coś wymyślonego w kilka sekund, czekając na koleżankę, próbując jakoś wytrzymać, nie zamarznąć, albo nie uciec do ciepłego domciu.
Jest tak zimno, że przestaję myśleć jak wyglądam
przebiegając przez ulicę z pełnym plecakiem.
Jest tak zimno, że nie obchodzi mnie czy ktoś spod grubej
wełnianej czapki zobaczy chociaż skrawek mojej twarzy, tylko naciągam ją na
brwi.
Wiatr wdziera się w każdą, nawet najmniejszą szczelinę,
sprawiając że czuję jak moje ciało pokrywa gęsia skórka.
Jest tak zimno, że dystans kilkunastu metrów wydaje się
maratonem dla moich stóp.
Jest tak zimno, że kilka ostatnich schodów do moich drzwi
pokonuje w tępię o jakim nigdy bym siebie nie podejrzewała.
Otwieram drzwi, choć moje zgrabiałe od zimna palce nie
potrafią poradzić sobie z kluczem.
Ale ciepło nie ogarnia mnie od razu.
Mieszkania jest puste. Jeszcze nikt nie wrócił do domu.
Wszyscy jeszcze marzną w tej okropnej, szarej i lodowatej krainie.
Choć w kuchni czeka na mnie i na odgrzanie pyszny obiad, nie
mam w sobie wystarczająco siły woli, żeby zdjąć rękawiczki.
Powieszenie płaszcza w szafie wydaje się być zadaniem nie do
wykonania.
Ale w końcu wykonuję jeden ruch. Pociągam za jedną klamkę.
Przekraczam jeden próg.
Wchodzę do mojego,
jasnego i przytulnego pokoju.
Po otuleniu się miękkim kocem wiem że zimno już mnie nie
dopadnie. W każdym razie dopóki nie będę musiała wrócić do tej ohydnej, zimnej
krainy jaką jest teraz każda ulica.