wtorek, 11 czerwca 2013

Being a caterpillar

Czuję się jak motyl, któremu oderwano skrzydełka.

Kiedyś były za ciężkie żeby na nich latać, albo ktoś ciągle za nie ciągnął, darł, deptał, ale teraz ich nie ma. Chyba wcale i chyba ani trochę.

Leżą na podłodze, tuż przy mnie, a ja tylko tępo się im przyglądam.

Na moich plecach ciągle podrygują jakieś nędzne pozostałości. Dygotają przerażone i zziębnięte.

Może za wcześnie urosły? Może nie wytrzymały ciężaru mojego, moich problemów,  moich ambicji i marzeń.

Może ktoś już wcześniej je odrywał, kawałek po kawałku, a ja tego nie zauważyłam?

To źle. Czuję się bez nich naga. Zimno mi bo nie ukrywają moich  poranionych pleców. Teraz leżą na podłodze. Bezwładne i nieco już wyblakłe.

Mogę je zasuszyć, jak suszy się kwiaty na zimę. Mogę je włożyć do słownika. Pod literę M jak motyl. S jak skrzydła albo jak szczęście. W jak wolność. Nie. Nie, nie, nie. To nie to one znaczą. Nie tego są symbolem. C jak cierpienie. G jak gorycz. B jak bezsilność. O jak obojętność. Z jak zwyczajność czy jak zwątpienie.

Mogę je też przyszyć. Zrobię to krzywo, bo nikt nie umie dobrze szyć od tyłu, prawda? A już nigdy nikomu nie zaufam jeśli chodzi o moje skrzydła. Może ten ktoś tylko powie, że moje skrzydła znowu są na miejscu a tak naprawdę będą tam zwykłe kartki papieru. Białe i zwyczajne. Nie fantazyjne, kolorowe i jedyne jak Moje skrzydła. Nie, przyszyję je sama. Ale każdy będzie widzieć że odpadły bo będą przyszyte krzywo. Będę widzieć to ja, za każdym razem kiedy spojrzę w lustro stojąc do niego tyłem. Pewnie mnie już nie uniosą. Będą na to za słabe.

Albo…może je spalić? Zapomnieć, że kiedykolwiek istniały. Że kiedyś byłam inna, mniej podobna do wszystkich pozostałych.  I tak rany na plecach przypominają o bólu jakie zadało ich odejście. Może pozwolić ranom się zagoić. Ot tak. Bez walki. Bez rannych.

Nie. Nie, tak po prostu. Nie, tak ot tak. To słowo wypada z mojego gardła cichym charkotem i opada prosto na skrzydła. Nadaje im trochę czerwieni.

Chociaż ten jeden raz. Chociaż na chwilę. Chociaż na mgnienie oka i jedną tysięczną sekundy. Będę odważna. Odporna. Nie pójdę na łatwiznę. Ten raz.

Moje skrzydła odrosną. Ja sama je wyhoduje. Wyrosną nowe, inne. Bo teraz i ja jestem inna. Mocniejsze i cenniejsze. Wiem, będzie boleć. Jak jasna cholera, jak wszystkie upokorzenia, jak ból którego nie da się zapomnieć, jak wyrywanie zęba, jak złamane serce, jak suchość w gardle, jak policzki nasiąknięte łzami, jak stopy w za ciasnych butach, jak poparzona od słońca szyja, jak wyrwane włosy, jak ból fantomowy.

Będzie boleć długo. Będzie boleć strasznie. Na pewno bardziej, straszniej i dłużej niż gojące się rany. Ale skrzydła w końcu odrosną i zakryją krwawe ślady na plecach. Uniosą w dal, wysoko, gdzieś indziej.
A ja z góry pomacham tym, którzy te skrzydła wyrwali. Podziękuję. Nie będę mściwa.
Grzecznie się skłonie, skulę przed nimi. Oni pewnie będą patrzeć ze zdziwieniem, pogardą i strachem.

Tak, zrozumiem to bardzo dobrze. Ja też się bałam. Bałam się bólu, widoku skrzydeł na podłodze, tej zwyczajnej i tak innej ode mnie osoby jaką się stałam.

Ludzie często podziwiają motyle. Motyle? Nie, nie motyle. Podziwiają ich skrzydła, reszty się brzydzą. A już jak bardzo brzydzą się gąsienic.

Ja brzydzę się sobą. Obrzydliwą, kłamliwą, zwyczajną wśród wielu larwą.

Ale to już nie potrwa długo. Teraz klęczę na podłodze i starannie odrysowuję kredą kształt odpadłych skrzydeł. Wszystkie ich wzory, kolory. Po co? Żeby porównać z nimi nowe skrzydła. Powiedzieć na głos: Byłyście inne niż ja, niepasujące, brzydsze.  Owijam się w kokon. Zapadam w sen. To nic, ja to przetrzymam. Nic mi nie zrobią.

Jeszcze zobaczycie, wyfrunę z nowymi, pięknymi skrzydłami.
Jeszcze zobaczycie. Nie będę larwą. Będę akceptującym siebie, dzielnym i odważnym motylem.




sobota, 8 czerwca 2013

Późno już, nie śpiąc to piszę

Patrząc na zwłoki zabitego przed chwilą samca komara, podświetlane mdłym blaskiem ekranu laptopa, nachodzi mnie pewna refleksja.
Czym jest na przykład zwykły przypadek?
Czy przypadek zdecydował, że ten właśnie samiec komara wleciał przez uchylone okno do mojego pokoju?
Czy to przypadek sprawił, że zgasiłam światło zanim zdążył odnaleźć drogę powrotną do swojej komarzej wolności?
Czy przypadkiem nie zabiłam ojca całej rodziny?
Czy przypadkiem nie jestem już nieco śpiąca?
Przypadkiem chyba tak.

Boże, za moim laptopie leży martwy robal.