Proszę pana, ja do pana mówię po dobroci.
Ja nie krzyczę. Na razie.
Ja jestem spokojna.
Do czasu.
Ja mam do pana tylko jedną prośbę: niech się pan łaskawie
odwali.
Odpuści, da spokój. I mnie i sobie.
Po co to panu? No po co, się pytam?
Czy pan nie widzi, że mi spuchła kostka? Że moja twarz zaraz
wybuchnie irytacją? Że mnie to rozsadza od środka?
I błagam, niech pan nie pyta co takiego. Nie powiem. A
chciałabym, niech pan uwierzy. Tylko cholera, nie wiem.
A pani co się tak gapi?
Ach, przepraszam, uniosłam się.
Niech pani w geście swej wspaniałomyślności spuści ze mnie
swój natarczywy wzrok. Z góry dziękuję.
Aż się dziwię ile drzemię we mnie w tej chwili
niewypowiedzianych wulgaryzmów, które w tej chwili najlepiej opisałyby stan
mego zmęczonego umysłu i w sumie dopiero co obudzonego ducha.
Ależ niech się pani nie martwi, nie zamierzam wypowiadać ich
w pani obecności. Przynajmniej na chwilę obecną.
Jednak swoją drogą to ciekawe o ile prościej jest jednym
prostym gestem, słowem czy ich krótkim zbiorem wyrazić swój aktualny pogląd na
swoje położenie względem tego brutalnego świata.
Weźmy na przykład sytuacje gdy ma pani po prostu dość.
Wszystkiego. No już, niech pani nie ucieka wzrokiem. Każdy tak czasem ma, pani
również.
Czy w takim momencie nie wydaje się pani prostsze, lub wręcz
naturalniejsze siąść na podłodze, zakryć głowę rękoma i powiedzieć w jakże bezpardonowy
sposób: „ja pieldolę” na przykład, lub
„kulwa mać” ,niż stanąć wyprostowanym i patrząc jakiemuś bliżej niezidentyfikowanemu
obiektowi w twarz lub inną część ciała wygłosić podobny do poniższego wywód: muszę pana/ panią/ obiekt z
przykrością zawiadomić, że niestety ale me życie w chwili obecnej nie ma
większego sensu, wszelkie okoliczności wydają się sprzeciwiać jakiejkolwiek
próbie zmiany tego stanu przez moją skromną osobę( i nie tylko), gwiazdy na
niebie mówią, że mój poziom irytacji właśnie przekroczył nie wiadomo przez kogo
i na jakiej podstawie określoną normę, a ja sama mam ochotę się po prostu oddać w ramiona tej
słabszej odnogi mego charakteru, jednym słowem
się rozbeczeć.
No niech pani powie, czy nie łatwiej wyrazić swoje emocje
przez wypowiedziane przez zaciśnięte szczęki, z językiem przyklejonym do
podniebienie „pies w dolę”? Niech się pani nie wstydzi, ja nikomu nie powiem.
Chyba.
I może pani mówić, że to mi minie. Ależ ja wiem. Kiedyś
minie każdemu. Głównym tego powodem jest brak lekarstwa na nieśmiertelność.
Jednak to chociaż trochę pocieszające.
Niech pani nie mówi że jestem po prostu zdenerwowana. Nie
można się zdenerwować po prostu. Ostatnim słowem jakim bym opisała mój obecny
stan jest „prosty”.
Zamilkła pani. Ach, że niby w moich ustach te słowa nie mają
zbyt dużego sensu. Przepraszam, ale nie za bardzo rozumiem.
Ale z drugiej strony ja mało co rozumiem, więc mogę zwrócić pani
honor.
Właściwie to jaki w tym moim monologu sens? A właśnie!
Żaden.
Pan również zamilkł. I tylko pan wzdycha.
Może ja też zamilknę.
Zamilkłam. Nie przeszło.
A pan się nie odwalił.